Pod płotem
– A co z Derkiem?
– On traktował dziewczyny jak zabawki. Po odejściu Denisa wprowadził się do mnie na cztery miesiące. A potem mu się znudziło. Powiedział: – I will see you when I can . – Czyli kiedy? – pytam. On na to, że nie wie. Potem się dowiedziałam, że spakował torbę i pojechał do Amsterdamu. A potem znowu mu się odmieniło. Zaczęłam do niego jeździć. Latałam jak jo-jo tam i z powrotem. Zostawiałam dzieci u koleżanek i leciałam na weekend. Trwało to półtora roku i znowu mnie rzucił. Dla mnie koniec to koniec! Ale nie dla niego. Bo nagle znów zmieniał zdanie. Byłam na jego punkcie zbzikowana. Bawił się mną przez sześć lat! Nigdy nie czułam, że można – nie wiem, czy to jest miłość – że można kogoś tak kochać...
– Jak to czułaś?
– Mnie się coś robiło. On mógł mi powiedzieć coś przykrego, a ja w tym samym momencie mu wybaczałam.
– Chciałaś kogoś mieć?
– Tak. Traktował mnie jak królową, tak mi się przynajmniej wydawało. To nie były kwestie materialne, bo nie dostawałam kolii ani brylantów. Ale on miał takie podejście do życia jak ja. Czyli trochę zwariowane. Potrafił przyjść do mnie do domu, potrafiliśmy usiąść i nagle, znienacka, mówi: – Chodź, ubieraj się i idziemy! – Ale gdzie? – pytam. – Nic nie mów. Zawieziemy dzieci do pani Joyce, a resztę zobaczysz! I jechaliśmy na przykład o jedenastej w nocy do Londynu. Nie wiadomo po co, nikogo tam nie mieliśmy. Ot, tak sobie.
– Co się dla ciebie najbardziej liczyło?
– Pamiętam moje urodziny. Wieczorem zapukał ktoś do drzwi i przyniósł mi piękny bukiet kwiatów z Interflory, który Derek zamówił dla mnie w Amsterdamie. Przyjęłam kwiaty, wstawiłam je do wazonu. Nagle dzwoni telefon.– No cześć – mówi on – wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Co słychać? – Właśnie dostałam od ciebie piękny bukiet. Dziękuję ci serdecznie – mówię. – A co byś chciała na urodziny? – on na to – Ale tak naprawdę? – Ja bym nic nie chciała – mówię – ja bym tylko chciała, żebyś tutaj był. – Może w przyszły weekend uda mi się przyjechać.... Pogadaliśmy chwilę, odłożyłam słuchawkę, a tu nagle: stuk, stuk – ktoś puka. Otwieram, a to on stoi przed drzwiami. Takie rzeczy, rozumiesz?
– Miło...
– Mnie szczęka opadła, a on: – No co? Powiedziałaś, że to byś chciała na urodziny, więc jestem! Z budki telefonicznej dzwonił, tej, co na ulicy stoi.
– Co jeszcze pamiętasz?
– Różne szalone rzeczy. Na przykład jak robiliśmy sobie pikniki na dywanie. W dużym pokoju. On się wszystkim zajmował, ja byłam gościem. Rozkładał koc w kratę na dywanie, rozstawiał kieliszki, lał wino...
– W jakim był wieku?
– Młodszy był ode mnie o dziesięć lat.
– Dziewczynki go lubiły?
– Uwielbiały go! Były młode i głupie. On różne kretyństwa z nimi wyprawiał. Pojechałam na zakupy, a oni zdecydowali, że będą piekli ciastka. Takie cookies. Ale żadne z nich nie miało pojęcia, jak to się robi! Całą kuchnię miałam w mące i w jajkach... Innym razem wymalowały go na klowna. Dawał im z sobą robić, co tylko chciały! Położyły go na łóżku, na głowę założyły mu rajstopy, wyglądał jak idiota. Albo zrobił im huśtawkę z fotela: one siedziały tu, gdzie jest oparcie, a on fotelem bujał tak, że odbijały się od ściany. Bardzo im się to podobało. Nosił na barana. Wariował jak dzieciak...
– I to trwało sześć lat?
– Z przerwami. Najlepiej było nam w łóżku. To się robiło wszędzie: na lotnisku Heathrow, w toalecie dla disabled, i się robiło – proszę ciebie – na schodach tutaj w domu, i w kuchni, kiedy dzieci obok oglądały nową bajkę na wideo. A najlepiej było w samo południe w ogródku. Sąsiedzi opalają się na leżakach, a on do mnie: – Mam dla ciebie wyzwanie! Będziemy się kochać obok nich, pod płotem! – Ty zwariowałeś? – śmieję się. Ale zrobiłam to, Kaśka! Pod płotem, tu w ogródku...
– Czyli co ci się w nim podobało? Że był szalony, troskliwy, wesoły?
– Gdzie popadło to robiliśmy! – Hanka nie chciała rezygnować z przyjemnego dla niej wątku; wspomnienie „tych spraw” było jej najwyraźniej miłe. – W samochodzie, na lotnisku Heathrow, gdzie popadło... Nie miałam żadnych obiekcji, Kaśka! To była najlepsza dieta. W oczach chudłam! Nie miałam czasu jeść!
– Jak to się skończyło?
– Doszedł do wniosku, że nie może ciągnąć takiego trybu życia. Kiedyś go zapytałam, czy się ze mną ożeni. Obiecał, że tak. Tylko nie powiedział – kiedy. Może ten rok jeszcze nie nadszedł? – uśmiechnęła się cierpko moja szalona przyjaciółka.
– Widujesz go czasem?
– Na sobotnim targu. Przychodzi z dziewczyną, która spodziewa się jego drugiego dziecka.
– Rozmawiacie ze sobą?
– Nie. Tylko uśmiecha się kretyńsko i daje mi jakieś dziwne znaki za jej plecami.
– Kiedy się ostatecznie rozstaliście? – czułam, że strzelam pytaniami jak z karabinu, ale byłam ciekawa losów jedynej – jak mi się zdawało – prawdziwej miłości mojej przyjaciółki.
– Kiedy po raz ostatni wiozłam go samochodem na lotnisko. Siedział bokiem i cały czas na mnie patrzył. Czułam się jak na egzaminie z prawa jazdy. W końcu zaczął mówić, że muszę znaleźć kogoś, kto mnie będzie kochał, szanował i zobaczy, jaką jestem wspaniałą osobą. Wtedy nie wiedziałam, czemu tak gada. A teraz wiem, że to było jego pożegnanie. Wtedy myślałam, że znowu odbiła mu szajba. Po tym lotnisku ani jednego telefonu, nic. Byłam do tego przyzwyczajona. Ale potem dowiedziałam się, że się ożenił. Z jakąś Polką.
– Może przez sentyment dla Ciebie? – poczułam, że to stwierdzenie może być dla niej jakąś pociechą.
– Czasem też tak myślę...
Po chwili milczenia Hanka zaproponowała koniec zwierzeń. Była szósta rano. Najwyższy czas iść do łóżek. Za oknami świtało. Położyłam się w mikroskopijnym łóżeczku Kitty z myślą, że tak musiała się czuć Królewna Śnieżka w domku krasnoludków. Zamknęłam oczy, pstryknęłam wyłącznik wyobraźni, chciałam spać. Nic z tego. Byłam nad morzem. Wdychałam jego ciepły, słony zapach. Wykładałam na brzegu muszle, które kolekcjonowałam w dzieciństwie. W przeszłości ozdabiano nimi wnętrza domostw i stroje kobiet. Wyrabiano biżuterię. Wycinano na nich modlitwy, inkrustowano kościelne ołtarze. Dziś są prawie bezużyteczne... Weszłam do wody, zimnej i czystej, patrzyłam na kłaniające się delikatnej fali wodorosty. Na dnie, blisko brzegu, leżała otwarta muszla perłopława. Do połowy przysypał ją piasek. Szlachetna perła zamknięta w dwuklapowej muszli perłopława to metafora cennego skarbu. W tej, na którą patrzyłam, nie było perły. Zasypiałam myśląc o Hance.