Lek dla ojca
Ja tak zostałam wychowana, że raz ja, raz ty – z myśli o mojej własnej babci wyrwał mnie głos Hanki, która opowiadała już teraz o odnalezionym ojcu. – Kiedy zerwałam z matką, postanowiłam odszukać swojego prawdziwego staruszka. Pomogła mi koleżanka z Bytomia. Od ciotki wiedziałam, jak się nazywa, a ta Anka odnalazła go w książce telefonicznej. I tyle. Zadzwoniłam raz, chyba mi niedowierzał. Pytał o szczegóły z mojego dzieciństwa, o dziadków i matkę. Kilka tygodni później zadzwoniłam ponownie. Zaproponowałam spotkanie, a on się zgodził. I wiesz, kiedy dwa tygodnie temu byłam w Polsce po fajki – coś mnie wzięło. Pojechałam do niego z Warszawy pociągiem. Weszłam do budki telefonicznej na dworcu, dzwonię, odbiera jakaś starsza babka. Przedstawiłam się jako Hanka z Anglii i powiedziałam, że jestem na dworcu głównym w Bytomiu.
– Powiedziałaś, że jesteś córką?
– Nie. Nigdy nie dał do zrozumienia, że mogę go nazywać tatą. Ja jestem taką postacią Iks w tym całym zamieszaniu. Powiedziałam, że przyjechałam na krótko i że chciałabym się zobaczyć z panem Romanem Tardeckim. Ona na to, że nie będzie go przez sześć godzin. I odłożyła słuchawkę. Co miałam zrobić? Stoję jak ta głupia na dworcu, zimno jak diabli, płakać mi się chce. Pełno ludzi na ulicy, wszyscy zadowoleni, uśmiechnięci... Zaczęłam iść przed siebie. Idę tak sobie, idę, a w końcu myślę: – co ja tam będę jakieś gry prowadzić! Po prostu pójdę, zapukam do drzwi i zapytam, czy ona myśli, że to ma sens, czy nie. I tak zrobiłam. Wsiadłam w taksówkę i kazałam się wieźć na jego ulicę. Musiałam mieć jasność: chce mnie znać czy nie? Strasznie się bałam. Tak się strasznie, Kasia, bałam, że nie pamiętam, jak stanęłam przed jego drzwiami. Mieszkał w bloku. Nacisnęłam na dzwonek, wyszła jakaś pani – a tam była taka krata między korytarzem i drzwiami – i mówi: słucham? – To ja przed chwilą telefonowałam... – mówię. – A tak, to pani. Ale ja przecież powiedziałam, że męża nie będzie przez sześć godzin. – Ja zrozumiałam to, co pani powiedziała, ale przyszłam się zapytać, czy pani sądzi, że to ma jakikolwiek sens. Moje telefony do pana Romana i tak dalej... – Tego pani nie powiem – ona na to. – O to musi się pani jego zapytać. – W porządku, – mówię – ale nie mam sześciu godzin, żeby chodzić po mieście i czekać na spotkanie, nie mając pewności, że do niego dojdzie. I już podnoszę torbę, z którą przyjechałam, żeby odejść, gdy wtem ktoś drze się z wnętrza mieszkania: – Mama, zamknij drzwi, bo przeciąg! I wtedy ta kobieta mówi do mnie: – Czy pani chce wejść? A ja nie wiem, czy chcę. Wejdę i co? Ale myślę sobie: – dobrze, wejdę, nic nie mam do stracenia. Otworzyła kratę, wpuściła mnie do przedsionka. Mieszkanie było małe, skromne, ale bardzo czyste. Usiadłam. Przy stole siedział facet, który okazał się być moim przyrodnim bratem. Jest i drugi, ale w domu był tylko ten. Na imię miał Krzysiek. Nie musiałam się przedstawiać. Kiedy mnie zobaczył, wstał i rzucił się dosłownie na mnie: zaczął mnie ściskać, całować, rozumiesz? Myślę sobie: – Boże! Wtedy zaczęły mi puszczać nerwy. Wygrzebałam z torebki paszport, żeby nie myśleli, że pod kogoś się podszywam, ale ona mówi – nie, nie, niech pani to schowa. I wtedy się rozkleiłam. Zaczęłam płakać, a pot się ze mnie tak lał, jakbym w futrze była. Krzysiek zaczął mnie klepać po plecach i mówić: – nie płacz. – No widzisz, pani się wzruszyła... – mówi litościwie ta babka. I pyta: – Zrobić pani herbaty? Przyniosła szklanki do dużego pokoju. Posłodziłam, zamieszałam, a oni stanęli i oczy we mnie wlepili, jakbym nie wiem, co zrobiła. – No, patrzcie... – mówią. – Leworęczna, tak samo jak ojciec. Kiedy tak siedzieliśmy, zapytałam, czy mogliby pokazać mi jakieś zdjęcia. – Nie mam czasu, żeby czekać sześć godzin, ale wypiję herbatę, popatrzę na fotografie, przeproszę za najście, podziękuję i wyjdę – mówię. Krzysiek przyniósł rodzinny album, zaczęłam przeglądać strona po stronie. W trakcie oglądania zdjęć drzwi się otwierają i wchodzi On. Myślałam, że pod stół wpadnę z wrażenia. Pani zatrzymała go w korytarzu i powiedziała: „Romek, masz gościa.” Ani słowa więcej, rozumiesz? Zdjął buty, włożył kapcie i wszedł do pokoju. Wstałam. Ładnie mnie przywitał, nie powiem: ucałował, utulił. Nie trzeba było mówić, że to jest Hanka, że z Anglii, nic takiego. Ona tylko powiedziała: „– Masz gościa.”
– Mogłaś być akwizytorką i sprzedawać aluminiowe okna... – wtrąciłam z głupia frant.
– Pewnie – skomentowała bezwiednie mój żarcik, który nie był na miejscu. Jej poruszenie było zbyt silne, żeby mógł je złagodzić najlepszy nawet dowcip. Ten puściła mimo uszu. Tematem był odnaleziony ojciec. – Bo to było tak, jakby oni czekali na ten moment. Usiadł, a ja znowu zaczęłam płakać. Oczy miałam takie czarne, jakbym z kopalni wyszła. Mój piękny makijaż rozpłynął się w sekundę. Cały czas płakałam i ocierałam oczy kolorową serwetką ze stołu. Oni mówili, żebym nie płakała, ale to do mnie nie docierało. Zrzuciłam żakiet, bo było mi strasznie gorąco. Przez długą chwilę nic nie widziałam – rozumiesz? – oczu nie mogłam otworzyć. Jak już je otworzyłam – stał przede mną parujący talerz z barszczem. – Proszę zjeść barszcz z kołdunkami. Pani ojciec gotował... – mówi ta jego żona. – Albo mnie otruje, albo będzie bardzo dobry – myślę sobie i zaczynam wpieprzać. Faktycznie, zupa była świetna. Kiedy skończyłam jeść, na brzegu talerza została marchewka. I znowu zapadła cisza. Stali nade mną, gapili się z niedowierzaniem w mój talerz i w końcu ta babka, żona mojego ojca, mówi: – Patrzcie, ona też zostawia! Zdałam po raz drugi egzamin. Podobno nikt w rodzinie nie je marchwi z zupy. Potem ojciec widocznie uznał, że mój żakiet, ten który byle jak zrzuciłam za plecy, może się pognieść. Wstał, przyniósł wieszak i powiesił go tak ostrożnie, jakby był złotą nitką przetykany... Nie zapytałam, dlaczego nigdy nie chciał się ze mną skontaktować. On też nic na ten temat nie mówił. Jedyne, co go interesowało to to, jak wylądowałam w Anglii. I wiesz co? Przypominam sobie, że podobny do niego facet stał kiedyś przy ogrodzeniu boiska, kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, i że mi się mocno przyglądał.
– Jak myślisz, dlaczego się nie kontaktował?
– Jestem pewna, że to przez moją starą. On podobno bardzo chciał się żenić, ale ona odmówiła. Zerwała z nim wszelkie kontakty.
– Jak zakończyło się wasze spotkanie?
– Po godzinie pożegnałam się, ale miałam wrażenie że chcieli, abym posiedziała dłużej. Może się mylę, ale tak czułam. Ona była dla mnie bardzo miła. Ale najfajniejszy był brat. Zaproponował, że odprowadzi mnie na dworzec. W drodze powrotnej jeszcze raz przeprosiłam go za najście. – Nic się nie martw. Wspaniale wyszło. Dam ci swój numer komórki – powiedział. I tak się rozstaliśmy. Aha! Ojciec mi powiedział, że jak będę kiedyś w Polsce, to żebym przyszła. Może kiedyś stanie się tak, że pójdę z nim na spacer i może mi wtedy coś opowie? Ale nie będę go zmuszała. Każdy poszedł w swoją stronę... Tylko wiesz co? Miałam takie odczucie, że nikt nie miałby nic przeciwko temu, żebym została tam do wieczora. Ale ja nie chciałam. Ja przez czterdzieści lat wyobrażałam sobie tę sytuację: jak to się odbędzie, kiedy, co powiem, w co się ubiorę... I wszystkie te próby poszły w łeb, nic nie wyszło tak, jak to sobie planowałam – ani słowa, ani zachowania. Może się mylę, ale myślę, że byli pozytywnie zaskoczeni moim wyglądem, manierami, ubraniem... Może myśleli, że przyjdzie do nich jakaś bidula, taka Polka-emigrantka, Kopciuszek, któremu się życie nie ułożyło? A tu masz: taksówką zajeżdża elegancko odstrzelona dama! Tylko potem było gorzej, bo po tych szlochach wyglądałam jak niedźwiadek panda z czarnym okiem, albo jak górnik, który wyjechał z dołu...
– Jak myślisz, co ci dało to, że tam poszłaś?
– W głowie uzupełniłam brakujący kawałek puzzla. Moim marzeniem było zobaczyć, jak wygląda mój prawdziwy ojciec. A to, czy ma dla mnie jakieś uczucia, nie jest ważne. Nie mogę powiedzieć, że nagle zaczęłam za nim tęsknić, że jestem tatusiową córeczką. Mogłam tam siedzieć do wieczora. Ale nie chciałam. Nie mogłabym. Poznałam człowieka, który jest moim biologicznym ojcem i jakby na to nie patrzeć, moje marzenie się spełniło. I tyle.
– Nie czujesz emocjonalnego związku?
– Nie. Zupełnie nic.
– Masz jeszcze jednego brata. Nie chcesz go poznać?
– Boję się. Może ten drugi miałby pretensję, że nachodzę jego matkę, że po czterdziestu latach robię w rodzinie zamieszanie? Nie wiem, czy jeżeli kiedyś jeszcze zapukam do tych samych drzwi, zastanę tych samych ludzi...
Hanka zamilkła, zamyśliła się i sięgnęła po następnego papierosa. Który to już raz zapadło milczenie i który to papieros? Wstałam i poszłam do kuchni po szklankę wody. – Chcesz też? – zawołałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
– Wiesz, co jest najśmieszniejsze? W tym dniu, jadąc z Katowic do Bytomia osobowym, który staje w każdej małej miejscowości, jechałam z Krzyśkiem. Wsiadł gdzieś po drodze. Gdybym koło niego siedziała, nawet bym nie wiedziała, że to mój brat. Wiesz, o czym tak naprawdę marzę? Że jak będę następnym razem w Polsce, to ich spotkam jak wracają z zakupów. Pozdrowimy się i oni wtedy zapytają: – A dokąd ty idziesz? A ja powiem: – Nigdzie. Tak sobie spaceruję. A oni wtedy powiedzą: – To natychmiast idziemy do nas! Tak sobie marzę... A nie, że znowu pójdę do budki, zadzwonię i dopiero wtedy oni mnie zaproszą.
– Nie czujesz się częścią ich rodziny?
– Nie. Zobacz, jak jest. Wróciłam do Anglii, minęło kilka tygodni i nic. Ani telefonu, ani kartki: „Cieszymy się ze spotkania, kiedy znowu będziesz?” czy coś w tym stylu. Czyli znowu ja muszę wyjść z inicjatywą, zadzwonić, przyjechać... A ja nie umiałabym ich ponownie najść bez zaproszenia. Jedyny, na którego mogę chyba liczyć, to ten Krzysiek. Z nim byłoby mi łatwiej. Ale żonie mojego ojca nie mogłabym się znowu zwalić na głowę. Ani kartki, ani esemesa, ani telefonu... A podałam i numery i adres. Własnoręcznie napisałam drukowanymi literami, żeby nie było problemu z odczytaniem.
– A gdybyś nagle dostała list: „Kasiu, ratuj! Potrzebny jest jakiś tam lek dla ojca, dziesięć funtów za ampułkę...”. Co zrobiłabyś wtedy?
– Nie wiem.
– Nie ratowałabyś ojca? Co byś odpisała?
– Że takiego leku w Anglii nie ma.