Są tu kraty w oknach, piętnaście minut łaski i zegar, który tyka jak wyrzut sumienia. Jest babcia, którą można było uratować i ojciec, którego można było tylko zobaczyć. Jest jeszcze miłość: taka, która karmi i taka, która uzależnia.
Czas mijał szybko. Przez szpary w żaluzjach sączyło się do wnętrza małego salonu mdłe światło ulicznej latarni. Stojący na półce pod lustrem zegar tykał miarowo, a jego wskazówki ustawiły się na godzinie drugiej. – Z Polski? – zapytałam. – Tak – potwierdziła Handzia. – Przywiozłam go niedawno. Należał do dziadków. Trochę mi tu nie pasuje, ale przypomina staruszków, dlatego stoi. Podoba ci się?
Babcia Hanki miała ponad osiemdziesiąt lat. Często późnym wieczorem, ubrana jedynie w halkę, brała torebkę i szła po bułki do pobliskiego sklepu spożywczego, bo wydawało jej się, że jest rano. Albo spacerowała wokół sklepu i zagadywała biwakujących pod supersamem pijaków, proponując nocleg w zamian za pomoc w zaniesieniu siatki z zakupami do domu. – Miała osiemdziesiąt lat, Kaśka. Czy któraś z nas jest w stanie powiedzieć, jaka będzie za czterdzieści lat? Jakie my możemy być sfiksowane? – pytała Hanka, opowiadając o swojej opiekunce. – Ale to nie znaczy, że była wariatem! Potrzebowała opieki. Była sama, bo jej mąż umarł osiem lat wcześniej...
Hanka wytarła oczy. Mnie też zakręciły się łzy. – Może jej się godziny poprzestawiały? Nie wiem. Moja matka nie chciała z nią mieć nic do czynienia za życia. A ponieważ na starość była dla niej ciężarem, więc wysłała ją do domu wariatów. Każda normalna córka, mieszkająca w małym mieszkaniu, przeprowadziłaby się do matki, która mieszka w dwurodzinnej chałupie, i miałaby nad nią kontrolę, co nie? Ale moja matka stwierdziła, że to nie jest jej problem, bo babka to człowiek nienormalny i trzeba ją zamknąć w czubach. Wiem na sto procent, że ją wykończyła...
Hanka sięgnęła po papierosa, podpaliła, drżącą ręką sięgnęła po filiżankę kawy – twardą i gorącą jak ona. Zapadło niewygodne milczenie, przerywane jedynie głośnym tykaniem starego, pamiątkowego zegara.