W tej historii są puby, drinki, czynny wulkan Cotopaxi i różne definicje tego samego świata. A nad tym wszystkim unosi się pytanie, czy jeszcze potrafimy porozumiewać się ze sobą w jakimkolwiek języku.
Był już piątek. Czy raczej – nadal piątek. Wstałyśmy przed piętnastą. Na późne śniadanie zjadłyśmy odgrzewane gołąbki i wypiłyśmy butelkę wody mineralnej. Hanka cierpiała z powodu papierosowego kaca, a ja razem z nią, z powodu biernego palenia. – Chcesz coś na ból głowy? – zapytała troskliwie. Podziękowałam. Uznałam, że wytrzymam. Zdecydowałyśmy, że spędzimy trochę czasu w mieście. – Zobaczysz, co się zmieniło. I może dzieciakom coś kupisz? – zaproponowała. Przystałam na jej pomysł z ochotą.
Popołudnie rozpoczęłyśmy od wizyty w kilku sklepach. Zajrzałyśmy do Marksa i Spencera, gdzie kupiłam Zosi karnawałową torebkę i detektywistyczną grę „Cluedo”. W W.H. Smith udało mi się znaleźć przepięknie ilustrowany „Leksykon Impresjonistów” dla Adama. Byłam równie zadowolona z wątpliwej urody plastikowego medalionu w kolorze srebra, bogato inkrustowanego sztucznymi brylantami. Czułam, że mój gust doceni zbuntowany Marcin, po uszy zaangażowany w kulturę hip– hopu. Kupiłam go na rynku.
W domu towarowym Co-op rozsiadłyśmy się w kafeterii. Hanka postanowiła zaprosić mnie na angielski lunch . Kupiła dla nas po kawie i po Cornish pastie – dużym pierogu z ciasta wypełnionym masą ziemniaczano – cebulową. – Wpieprzaj, wpieprzaj! – zachęciła we właściwy sobie sposób. – Nie otrujesz się! Rozmowę na błahe tematy co chwilę przerywał głośny i rubaszny śmiech mojej wariatki. Starsze panie – wszystkie bez wyjątku srebrnowłose, z okularami w srebrnych lub złotych oprawkach, ubrane w gęsto pikowane szare lub błękitne kurteczki – spoglądały wyraźnie zgorszone w stronę naszego stolika. W publicznych miejscach w Anglii nie wypada się tak głośno zachowywać. Żeby przełamać krotochwilny nastrój, bo czułam się niezręcznie, wskazałam na wiszącą na ścianie reprodukcję, przedstawiającą górski szczyt, pokryty grubą warstwą śniegu. – Lubisz współczesne malarstwo? – zapytałam ciekawa jej zapewne świeżej i oryginalnej opinii. – A co to jest? – odpowiedziała i znowu zaczęła rechotać. – Coś ci powiem – nagle spoważniała. – W życiu przeczytałam niewiele książek. Ale jedną pamiętam doskonale. Mniejsza o tytuł. Zapamiętałam z niej jedno zdanie, właśnie o tym, o co pytasz. Brzmiało tak: „Bierzesz kawałek gówna, rzucasz nim o ścianę a powstały obraz tytułujesz: „Tak Przemówił Zwieracz”. Bardzo mi się to spodobało. A tobie? – odchyliła się na krześle, wyraźnie zadowolona ze swojego konceptu i doskonałej pamięci. I znowu śmiała się grubo i serdecznie, nic sobie nie robiąc z jadowitych spojrzeń starszych pań. – I jak tu z nią wytrzymać? – pomyślałam zażenowana. Mnie spojrzenia kobiet paliły, świdrowały na wylot. Hanka widocznie wyczuła mój stan, bo nagle spoważniała i powróciła z krzesłem do właściwej pozycji. – A co ty sądzisz o nowoczesnym malarstwie? – oddała uprzejmym tonem moje pytanie.
– Nic. Nie znam się. Wiem tylko, bo tyle wyczytałam w mądrych pismach, że sztuka współczesna jest sztuką formy. Tak więc chyba masz dużo racji z tym zwieraczem – przyznałam.
– Też masz takie skojarzenie, patrząc na ten bohomaz?
– Nie do końca. Przypomina mi wspinaczkę na Cotopaxi.
– Jakie znowu Cotopaxi? Co ty wygadujesz?
– Parę lat temu, kiedy David zabrał na miesiąc dzieci, bo miały letnie wakacje, przyłączyłam się do grupy alpinistów, którzy zamierzali wspiąć się na szczyt najwyższego czynnego wulkanu świata.
– Pieprzysz! Jak wysoki? – roześmiała się znowu, tym razem z niedowierzaniem.
– Prawie sześć tysięcy metrów nad poziomem morza.
– Gdzie to niby było?
– W Ekwadorze.
– Wariatka! Po jaką cholerę?
– Za dobrze mi wszystko szło, za mocna się czułam w tym, co robiłam. I wymyśliłam sobie taką próbę sił: dam radę, czy się poddam...
– Dotarłaś na ten szczyt?
– Udało się, choć przeżyłam mrożące krew w żyłach momenty. Takie wyprawy to rzadki sprawdzian i siebie i ludzi, którzy idą z tobą. Wszyscy byli wspaniali. To było cudowne doświadczenie. I pierwszy etap dla ambitnych, bo wspinanie się na Cotopaxi jest dobrym wstępem do zdobywania najwyższych szczytów Ziemi.
Hanka przestała się śmiać. Popadła w zadumę. – Wiesz co? – odezwała się w końcu. – Ja bym w życiu nie dała się na coś takiego namówić! Ja ludziom nie wierzę. A na takiej wspinaczce musisz być pewna, że nikt nie zrobi cię w ciula. Skąd ty jesteś taka odważna?