Rozdział 3 - Herbata o czwartej trzydzieści

Piętnaście minut

– Od pierwszego dnia życia wychowywali mnie dziadkowie. Mamy prawie w ogóle nie pamiętam. Były jakieś wizyty na pół dnia. Pieluchy zmieniała mi ciotka. Może jakaś sąsiadka starej powiedziała, że to nieładnie mieć córkę, którą wychowuje matka? Nie wiem. Grunt, że z dnia na dzień wylądowałam u niej. Z babką byłam najbardziej zżyta. Nieraz dostawałam smary, szczególnie od dziadka. Ale to on mi czesał włosy i wcierał w ręce krem Nivea. To zapamiętałam. Dziadek zmarł dziesięć lat temu. Nie byłam na pogrzebie. Żegnałam się z nim, kiedy leżał w szpitalu. Planowałam za kilka dni przyjechać z powrotem, ale dostałam telefon od mamy, że już po wszystkim. Chciałam przylecieć na pogrzeb, ale w zasadzie moja matka mi zabroniła. Nie wiem, jak to jest, ale ona ma nade mną kontrolę pod każdym względem. Potrafiła wyperswadować mi przyjazd na pogrzeb, uznając go za bezsensowną wycieczkę. „ –  To i tak nic nie zmieni, Haniu. Dziadek nie żyje. A przelecieć się samolotem za dwieście funtów po to, żeby postać czterdzieści minut na cmentarzu to czysty bezsens, moje dziecko.” Tak samo było z pogrzebem babci, dwa lata temu. Też nie pojechałam i mam wyrzuty sumienia. Wiem, że to niczemu by nie służyło, ale pożegnałabym godnie babcię. Nie pojechałam, Kasia, i czuję się jak świnia. 
– Może trochę demonizujesz siłę perswazji swojej mamy? – próbowałam szukać w tej historii czwartego dna. Łagodzić winę matki. Drążyć po swojemu.
– Ją po prostu trzeba usłyszeć, żeby zdać sobie sprawę, z kim ma się do czynienia, rozumiesz? Ona ze wszystkiego umie zrobić najlepszy spektakl teatralny! Ma niesamowitą moc, jeżeli chodzi o słowa: tak potrafi je dobierać, w takim kontekście ich używać, że każdy wysiada. A do tego te jej spojrzenia, te miny, gesty... Niby zwykłe słowa, ale na mnie wywierają taki efekt, że po dwóch minutach słuchania podnoszę ręce w górę i poddaję się. Ona każdym słowem robi ze mnie ostatniego bałwana. Po prostu bałwana!
– Może faktycznie powinnaś od niej odpocząć, wzmocnić się psychicznie i za kilka lat spróbować nawiązać kontakt, tym razem już mając silniejszą osobowość? Bo z tego, co mówisz wynika, że problem tkwi chyba w twoich własnych kompleksach z dzieciństwa.
– Może masz rację. Ale stało się. Do dziś czuję się winna, że nic nie zrobiłam w sprawie babki. Byłam przecież osobą dorosłą. Kiedy dowiedziałam się, że babcia przebywa w szpitalu dla nerwowo i psychicznie chorych, nie mogłam zrozumieć, dlaczego tam trafiła. Moja babcia w zakładzie zamkniętym? W oknach były kraty, pacjenci walili głowami w ściany, krzyczeli. Mieli jakieś halucynacje, czy coś takiego. Moja babcia leżała między tymi ludźmi. A była tak naszpikowana lekami otępiającymi, że kiedy odwiedziliśmy ją z Kevinem, przez dobre piętnaście minut nie mogła zrozumieć, kim jesteśmy. – Babcia, –  mówię –  ty wiesz, kto ja jestem? – Tak. Ty jesteś pani doktor. – Nie, nie babcia, ja nie jestem pani doktor. – W takim razie nie wiem, kim jesteś. I tego pana też nie znam... –  Ja mówię: – Babcia, ja w Anglii mieszkam. Hanka jestem. I dopiero kiedy wymieniłam imiona moich dziewczyn, zaskoczyła. Jej pierwsze słowa były takie: –  Hanuś, dzięki Bogu, że tu jesteś! Zabierz mnie stąd! Idź do tej lekarki i powiedz jej, że ja nie jestem nienormalna. Poproś, żeby mnie stąd wypisali...
Hanka zawiesiła głos, zagryzła dolną wargę. Zastanawiała się nad czymś przez chwilę, nabrała powietrza, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale zrezygnowała. Po chwili podjęła przerwany wątek. –  Byłam pod wpływem ostrzeżeń mojej matki, która przygotowała mnie na to, czego się spodziewać podczas wizyty u babci. Więc pomyślałam sobie, że stara ma rację, i że chorzy ludzie mają czasem przebłyski normalności. „ –  Tobie będzie się wydawało, że mówią z sensem, bo trzy zdania trzymają się kupy, ale to jest podstęp, Haniu. Nie daj się nabrać” – ostrzegła mnie matka. Ona i ojczym czekali na nas w samochodzie pod szpitalem. Dali nam piętnaście minut na wizytę. Ale akurat w sali, gdzie leżała babcia, podano obiad. Ponieważ była starszą osobą, jadła bardzo powoli. Jedzenie było paskudne, jak chyba w każdym polskim szpitalu. Salowa przywiozła na wózku jakieś gary, chochlą nawaliła coś na talerze. Ale pacjenci tak wcinali, że aż im się uszy trzęsły. Co miałam zrobić? Wyjść? Czekaliśmy. I do głowy mi nie przyszło, żeby zapytać kogoś, która jest godzina na wypadek, gdyby przyznane nam piętnaście minut miało upłynąć. Babcia zjadła, Kevin zapytał, czy pozwoli mu pstryknąć fotkę. „–  Tak, ale Hania mi najpierw uczesze włosy” – odpowiedziała.  Po upływie dość krótkiego czasu byłam przekonana, że nie jest z nią źle. Wyobraź sobie, że nawet rozmawiała z Kevinem po angielsku! Powiedziała do niego: „ –  Wait a moment, please. I will get ready.”  A mnie poprosiła, żebym jej grzebień z szafki wyciągnęła. I co ty o tym sądzisz? – Hanka patrzyła na mnie pytająco, ale czułam, że nie czeka na odpowiedź, a jedynie na potwierdzenie. – Czy tak zachowuje się nienormalny człowiek? No, powiedz sama...
Hanka i Kevin przekroczyli limit czasu. Mama siedziała z nogami wyciągniętymi na zewnątrz samochodu, a ojczym chodził tam i z powrotem wzdłuż auta. –  Jak gdyby go ktoś nakręcił, rozumiesz? – głos mojej Handzi był nabrzmiały gniewem. –  Kiedy doszliśmy do samochodu, bez słowa usiadł kretyn za kierownicą i zapuścił silnik. A ja dostałam od starej opierdol. „– Haniu, czy ty nie rozumiesz, że jak powiedziałam piętnaście minut, to miałam na myśli piętnaście minut?!” – rozdarła się na nasz widok.
– Czemu nie weszli do babci razem z wami?
– Bo oni tam nie chodzili. No, może od czasu do czasu, żeby nie dawać powodów do plotek między pielęgniarkami... 
– Nie mogłaś powiedzieć jej twardo, że kochasz babcię i że nie życzysz sobie wyliczania minut na wizyty?
– Chyba żartujesz?! Kocham babcię? Ta jędza by tego nie zrozumiała. Ruszyliśmy spod szpitala, ojczym gnał jak wściekły. Musiał wyładować nagromadzoną w sobie furię. A matka dalej mnie ochrzania. Kevin siedział z przodu, a ja z nią z tyłu. Momentalnie łzy stanęły mi w oczach. Na szczęście miałam takie sandały na obcasie. Ona mnie opieprza, łzy same lecą mi ciurkiem, ale udaję, że coś mnie uwiera przy zapięciu. Nie chciałam jej pokazać, że płaczę, więc udawałam. „– Tobie już, Haniu, zupełnie się wszystko pomieszało! O której chcesz jeść obiad?! W tej chwili jest godzina druga. Zanim obiorę ziemniaki, zanim wstawię mięso... O której będziemy jeść? O siódmej?!” A mnie nie zależało, Kasia, na obiedzie. Ja miałam obiad głęboko w dupie, rozumiesz? 
Kiwnęłam głową, że tak. Co więcej mogłam powiedzieć?