Rozdział 1 - Miłość, mafia i kuchnia

David

Postanowiłam zacząć od Davida. Zatelefonowałam do pracy. Rewelację o moim nagłym wyjeździe do Anglii przyjął z właściwym sobie spokojem. Gdyby to była podróż do Polski, na pewno miałby obiekcje. Ale nie do Albionu.
OK – powiedział krótko. – Tylko muszę wysłać ci mejlem wskazówki, jak jechać, bo na pewno się pogubisz w drodze. Pieniądze masz? 
– Mam, dziękuję.
– To dobrze. O której jedziesz?
– Jak najszybciej.
– A po co?
– Moja koleżanka Hania, pamiętasz ją, ta co była żoną Denisa i która ma dwie dziewczynki, ta ze Śląska, ma straszne problemy. Muszę jej pomóc.
– Rób, co masz robić.
– Jesteś kochany. Wrócę najpóźniej w niedzielę.
– Dobrze. Tylko pamiętaj, że mamy być po południu u Diane i Rogera.
– Pamiętam.
– OK. Czekaj na mejla. 
– Czekam. I jeszcze raz dziękuję. Bye! 
– I love you . Bye!
Mój drogi mąż z głowy! Należało jeszcze tylko zarezerwować prom albo tunel, spakować walizkę, wydać dyspozycje Małgosi, napisać do dzieci kartkę i jazda. Tunel wyszedł dużo taniej. Ucieszyło mnie to, bo podróżowania promem nie cierpię. Zawsze twierdziłam ku uciesze Davida, który ma mnie za skończonego tchórza, że wolałabym przepłynąć ocean małym jachtem niż dawać się zamykać na niecałą godzinę w pękatej kupie rdzewiejącego żelastwa, nafaszerowanego samochodami i ciężarówkami. Promów nie znoszę szczególnie od czasu, kiedy zostałam matką i ponoszę odpowiedzialność za bezpieczeństwo dzieci. Gdybym była sama, nie ma sprawy. Ale z dziećmi? Gdyby doszło do jakiejś katastrofy na morzu i zarządzono ewakuację, nie wiedziałabym, które maleństwo ratować najpierw. A poza tym źle znoszę sytuacje, nad którymi nie mam kontroli. Stąd ten jacht.
Ustaliłam menu na następne trzy dni, zostawiłam Małgosi pieniądze na zakupy, do małej walizki wrzuciłam najpotrzebniejsze klamoty, dołożyłam trzy butelki wina wyjęte ze spiżarki i uznałam, że jestem gotowa. Jeszcze tylko kilka płyt CD na drogę, bo nie wyobrażam sobie podróżowania samochodem bez muzyki, parę jabłek, dwie bułki i termos kawy. W pocztowej skrzynce komputera czekał mejl od Davida. Instruował mnie, miejscowość po miejscowości, autostrada po autostradzie, jak dojechać z naszej dzielnicy do Calais, z Folkestone do Cambridge, z Cambridge do Folkestone i z Calais do Uccle. Taki mąż to skarb, jak Boga kocham! Należało jeszcze tylko wydrukować cenne wskazówki i uznałam, że jestem gotowa. Ucałowałam Małgosię, wrzuciłam rzeczy do auta i usiadłam za kierownicą. Była trzynasta piętnaście. 
Nie przypuszczałam, że spotkanie z Hanką wniesie aż tyle w moje rozumienie świata. Że jest jeszcze coś, o czym nie wiedziałam mimo swoich czterdziestu czterech lat i ogromu doświadczeń. Że znajdę coś, czego nie szukałam, a moje życie nabierze głębszego sensu. Jechałam do Hanki, żeby ją pocieszyć.