Rozdział 7 - Biała róża i małpie drzewo

W tej historii jest kamień na grobie, synagoga w śniegu i kościół, w którym obcy człowiek staje się odpowiedzią. Jest pożegnanie, które przychodzi po latach. I dar, którego nie da się nazwać ani oddać.

Nie wiedziałam nawet kiedy znalazłam się na przedmieściach stolicy. Anglia, a już szczególnie południe kraju, to jedno wielkie, rozległe miasto. Nie ma tu malowniczych szos, ciągnących się wśród puszcz i borów, jak w Polsce. Nie ma dróg, na których z rzadka spotyka się człowieka. Tutaj nigdy nie będziesz sam: wzdłuż każdego kilometra drogi stoją zajazdy, stacje benzynowe, potężne magazyny i setki niskich domków z czerwonej cegły, otoczonych maciupeńkimi ogródkami. Anglik lubi być blisko ziemi. Dlatego nie buduje się dla nich w tym kraju wieżowców, w których upakować można setki rodzin. Nie ma nawet zbyt wielu kamienic, przeznaczonych choćby dla tuzina familii. Anglicy wolą mieszkać w mikroskopijnych chałupkach, często budowanych prawie z dykty, słabo izolowanych, wilgotnych, bywa że wręcz gnijących, ale nisko. I koniecznie z kawałkiem ziemi na własność. Ceną za ten przywilej jest brak wolnej przestrzeni, niekończące się zabudowania. 
Jak zwykle zamyślona, musiałam przegapić tablicę z napisem LONDON. –  Piorun wie, od kiedy jestem w stolicy. I gdzie... – zastanawiałam się, zdjęta nagłą paniką. Zatrzymałam auto i zapytałam stojącego na chodniku Chińczyka, jaka to dzielnica. Wyjaśnił, że Redbridge. –  Ładnie – myślałam skonfundowana. – Co za Redbridge?! 
–  Nie wie pan, jak dostać się do centrum? – spytałam przekonana, że stamtąd dam sobie radę. Z Oxford Street nieraz chodziłam na piechotę na Kilburn: wystarczyło dostać się na Edgware Road, która przechodzi w Maida Vale, a ta – w Kilburn High Road. Tam będę jak u siebie. Heniową West End Lane poznam bez trudu.
–  Musi pani cały czas jechać główną, w kierunku wewnętrznej obwodnicy. Będą znaki. Mogą być problemy z przejazdem, bo są ogromne korki. Dziś sobota i wszyscy robią zakupy – wyjaśnił skośnooki informator. 
–  Święta racja – przyznałam lekko przestraszona. –  Chyba lepiej będzie, jak kupię mapę i pojadę inną trasą, nie uważa pan? 
– To zależy od tego, ile ma pani czasu. Dojechać to pani kiedyś dojedzie. Ale mapa na pewno się przyda...