Rozdział 4 - Czy to już stacja Babel?

Ciary w pubie

Wylądowałyśmy w sympatycznym, odrobinę ciemnawym jak na mój gust wnętrzu i usiadłyśmy przy brązowym stoliku. Tym razem ja stawiałam. Podeszłam do baru i zamówiłam dwa dżiny z tonikiem. –  Four eighty, love  – poinformował miło uśmiechnięty barman i wyciągnął rękę po pięciofuntowy banknot. Wróciłam do stolika, Hanka już paliła. Podniosła w górę szklankę i wzniosła oryginalny toast: – Za nasze szczytowanie: mój płot i twoje Cotopaxi! – Ach, te jej teksty! – pomyślałam rozbawiona. Postanowiłam się zrewanżować.
– Wiesz co? – zaczęłam. – W Ekwadorze przeżyłam niesamowitą przygodę. Mówiłyśmy o życiu zapisanym w gwiazdach, o ezoteryce i tak dalej. To właśnie coś w ten deseń. 
– No, gadaj! – Hanka poprawiła się wygodniej w krześle, co mogło oznaczać, że temat uznała za ciekawy. – A więc słuchaj – powiedziałam. – Wyobraź sobie, że pierwszej nocy w hotelu miałam dziwny sen. Śniło mi się, że znam dokładnie stolicę – nazywa się Quoito – że rozumiem hiszpański, poznaję ulice, wiem, do kogo należy każda buda na bazarze, rozpoznaję twarze ludzi, bez trudu poruszam się po mieście. Mam wrażenie, że kiedyś tu mieszkałam. Jeden z członków mojej grupy zasugerował, żebym udała się do słynnego lokalnego wróża. Poszłam do niego, postawił jakieś dziwne karty, obejrzał wnętrze mojej dłoni i powiedział: –  Tak, w poprzednim wcieleniu mieszkałaś w Quito. Ale byłaś psem...
– Tyś chyba zbzikowała, Kaśka? – ryknęła śmiechem Hanka, ale zaraz ponownie cała zamieniła się w słuch.
– Zamurowało mnie – ciągnęłam dalej. –  Wyjaśnił, że zginęłam w tragicznych okolicznościach: rozjechał mnie powóz, a złamane żebro przebiło mi płuco – w taki sposób zdechłam. Powiedział, że ten wypadek pozostawił ślad: lekką wklęsłość na lewym obojczyku. Sen był niesamowity: realistyczny, plastyczny, jakiś taki przerażający, mówię ci.  I wiesz co? Po przebudzeniu dotknęłam bezwiednie lewego obojczyka i faktycznie – w kości była wklęsłość. Wyobrażasz sobie coś takiego?
– Aż mi ciary idą po plecach, Kaśka. Niezłe jaja... –  Hanka wzdrygnęła się i pokręciła głową ze zdumieniem.
– Dokładnie tak. A zresztą – dotknij sama i się przekonaj.
Hanka wyciągnęła rękę, żeby dotknąć mojego obojczyka, a ja w tej samej chwili rzuciłam się na nią z głośnym warknięciem i ugryzłam ją w ramię. Krzyknęła przerażona, odskoczyła, strącając ze stolika szklankę i zaczęła rechotać tak głośno, że wszystkie głowy odwróciły się w naszym kierunku. Śmiałyśmy się do łez przez kilka dobrych minut; każde spojrzenie na siebie wywoływało kolejny wybuch wesołości.
– Tyś jest wariatka! Dawno się tak nie uśmiałam... – wydusiła wreszcie z siebie.
– Ja też – przyznałam szczerze. 
– Skąd znasz ten kawał?
– Brat przywiózł go ze Stanów.
– Też jest stuknięty tak jak ty? – bardziej stwierdziła, niż zapytała. 
– Myślę, że bardziej – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 
– Kasia, ja cię proszę, zaadoptuj mnie do swojej rodziny! – poprosiła nieoczekiwanie. Zabrzmiało to prawie błagalnie.
– Nie ma sprawy. You are in! 
W tym momencie Hanka uniosła się znad stolika, nachyliła ku mojej twarzy i pocałowała mnie prosto w usta. Przy stoliku obok siadała właśnie para czarnoskórych chłopaków. Popatrzyli na nas zdziwieni. Hanka, na fali żartów, odwzajemniła ich spojrzenie i wydała z siebie groźne warknięcie. I zaraz znowu wybuchnęła śmiechem. Pomyślałam, zdjęta wstydem za moją krotochwilną przyjaciółkę, że z Murzynami nie robi się takich numerów; są przewrażliwieni na swoim punkcie. W każdej chwili mogą zawołać policję. Kopnęłam Hankę pod stołem i pokręciłam głową, że lepiej nie. Wstałyśmy i ruszyłyśmy w kierunku wyjścia. Wariatka nie dawała za wygraną: odwróciła głowę w ich stronę i ponownie warknęła. – Pani już dziękujemy! – powiedziałam, ciągnąc ją za rękę, co wywołało kolejny wybuch wesołości. –  Zwariować z nią można – pomyślałam znowu. –  Bezpieczniej jest siedzieć w domu!
Wyszłyśmy na ulicę i skierowałyśmy się w stronę parkingu, na którym zostawiłyśmy samochód. Ale mojej przyjaciółce wyraźnie poprawił się humor. 
– Kaśka, ja cię proszę, chodź pójdziemy jeszcze gdzieś...
– Ale gdzie? Znowu do pubu? – spytałam niezbyt uradowana tą perspektywą. Jak zdążyłam się przekonać, Hanka w dobrym humorze potrafiła być nieobliczalna. – Obiecaj mi, że nie będziesz warczeć na Murzynów – upomniałam ją.
– Okey! Ale na białych mogę?
– Jak chcesz.
– To fajnie! W takim razie powarczę! Wejdźmy do Cock’s Inn, tam gdzie chodziłam z Derkiem. Lubię ten pub.