Rozdział 6 - Bilans wdzięczności i winy

Dom

Wiercąc się w chłodnej pościeli miałam przed oczami rodzinny dom: bez okien, drzwi i chyba także bez klamek. Zawsze pełen ludzi, których moi starsi kochali jak siebie samych, a może nawet bardziej. Mamusia uwielbiała serwować w obrośniętej pachnącymi różami altance kawę i ciasto licznym przyjaciółkom i sąsiadkom, a tatuś najszczęśliwszy był wtedy, kiedy dusił po dwóch druhów pod każdym ze swoich ogromnych ramion w serdecznym uścisku, śpiewając albo grając na ustnej harmonijce. Latem w przydomowym ogrodzie wykwitały namioty, w których pomieszkiwali krewni i znajomi, przybywający nad morze z odległych zakątków kraju. Sława tego domu była wielka: ciepła gościnność, zawsze otwarta kuchnia, perspektywa rejsu łajbą po zatoce, wieczorne politykowanie, dyskusje i śpiew, który był w nim stale obecny.
Gospodarz tego przybytku, wyposażony przez Stwórcę w mocarne dłonie, sokoli wzrok, słuch absolutny, szerokokątny obiektyw, mocny procesor i bujną wyobraźnię Człowieka z Kresów, był artystą-rzeźbiarzem. W młodości chciał żeglować, ale ponieważ w czasie wojny walczył w Armii Krajowej, nie dane mu było studiować po wyzwoleniu w politycznie wrażliwej Wyższej Szkole Morskiej. A po to przecież ten repatriant ze Lwowa do Poznania zamieszkał po studiach nad morzem. Będąc człowiekiem o cechach jak na wstępie, odkupił od rybaka wrak kutra, który przerobił na łajbę i założył klub jachtowy pod Gdańskiem. W jego strukturach działała agencja pośrednictwa pracy, a ściślej: ciupa bez dozoru, czy – jak mówią prawdziwi mężczyźni – otwarty pierdel, w którym pewien bosman, wróg ludu, odsiadywał społecznie dożywocie za  akowskie grzeszki. Wierny pełnionej misji tylko dwa razy w ciągu jedenastu lat opuścił placówkę i udał się na zwiedzanie hanzeatyckiego grodu, gdzie – jak wspominano – bał się do kogokolwiek odezwać w obawie, że wywoła burdę i wróci pod nadzór z pełną administracją. Wypada dodać, że klub zrodził się głównie z potrzeby stworzenia społecznej placówki penitencjarnej dla walecznego partyzanta. Było to w tamtych czasach – po odwilży lat pięćdziesiątych –  możliwe. Chyba dlatego, że włodarzy młodego ludowego państwa nie stać było na dożywianie w więzieniach połowy krnąbrnego narodu...
Mój tatuś, wielki kawalarz i człowiek kochający swobodę, inwestował w dzieci, łódkę, wakacje na wodzie, życie towarzyskie i politykę, głosząc na prawo i lewo swoje przekonania. Na pewien czas, w stanie wojennym, trafił za to nawet do pudła. Ale zanim go posadzili, w gronie rodzinnym zapadła decyzja o sprowadzeniu do ciasnego mieszkania mocno już niedołężnych rodziców mamy. Ojciec zebrał swoje rzeczy i wyprowadził się na cuchnącą grzybem i zimną jak diabli werandę ze słowami: –  Kiedy starzy rodzice wracają, oddaje się im główny pokój!
Był wierny danemu słowu. Zawsze. Tak jak wtedy, kiedy obiecał umierającej matce, że znajdzie grób brata, który zginął bez wieści w Kampanii Wrześniowej. Studiował wojenne kroniki, analizował ruchy wojsk, czytał mnóstwo książek, wertował kościelne księgi wieczyste. W ten sposób po piętnastu latach dotarł do Kielc. I dopiął swego. Poznał staruszka, który zapamiętał młodego człowieka o tym samym nazwisku, umierającego nago, z upływu krwi, na posadzce klasztoru. Staruszek był w owym czasie woźnicą i wywoził zwłoki żołnierzy na pobliski cmentarz. Wskazał zbiorową mogiłę, w której złożono ciało mojego stryja. Niedługo potem rodzina zebrała się na cmentarzu na symbolicznym pogrzebie ziemi, w której spoczął autor pożegnalnej karteczki: „Kochani rodzice! Idę. Ojczyzna mnie wzywa!”
Ojczyzna – najpiękniejsza z idei, najbardziej niewdzięczna z miłości, najtrudniejsze ze szczęść. Po 1989 roku ojciec zaangażował się z werwą w politykę. Zarejestrował partię – początkowo silną, z czasem byle jaką. Pamiętam, jak siedział przy prezydialnym stole w oczekiwaniu na otwarcie zebrania, na które przychodzili najwierniejsi z wiernych. Ich liczba z każdym tygodniem malała. Aż został sam. Żeby było jeszcze smutniej, w dniu kiedy spod domu odjechała na sygnale karetka, wioząc go z ciężkim wylewem krwi do mózgu do szpitala, jakiś złodziej zakradł się do mieszkania i wyniósł cały majątek: telewizor, odtwarzacz wideo i kasetowy magnetofon. Ukradł też stojący na podwórku stary samochód. Tym sposobem ojciec stracił wszystko. Z tym umarł.