Rozdział 5 - Szczerze głodny ocean

Ojciec Pinokia

– Ilu ty znasz nieudaczników? – zaśmiała się Hanka. – Jaki znowu szewc? Też zbzikowany?
– Nie. Robiący bokiem buty.
– Robiący bokiem buty? – ryknęła grubym śmiechem i zakaszlała z braku powietrza. – Opowiadaj, pośmiejemy się! Czy wiesz, że ty ze wszystkiego potrafisz zrobić kawał? Nawet z tragedii!
Hanka rechotała, a mi nie było do śmiechu. Chociaż śmiechem można maskować wiele trudnych emocji. Śmiech to świetne resory. – Czemu nie, –  pomyślałam. – Pośmiejemy się z historii starego szewca z podwarszawskiej mieściny, łatającego stare buty innych biedaków w zakładzie nie zarejestrowanym w urzędzie skarbowym, czyli na lewo. Jeżeli odjąć jej ckliwość i tani sentymentalizm, może z tego wyjść całkiem zabawna historia.
– Nadchodziła zima, a Zosi popsuł się zamek błyskawiczny w jednym z kozaków – zaczęłam, a Hanka przypaliła setnego już chyba papierosa. Zakaszlała, odchrząknęła, spłukała gardło winem, podwinęła prawą nogę pod siedzenie i podrapała się po nosie. Znowu zakaszlała. –  Nie wiedząc, gdzie się z tym fantem udać, zapytałam na poczcie o szewca w miasteczku. Pani zza kontuaru szeptem poinformowała, mnie, że jest taki jeden staruszek, który robi buty jak żaden inny, ale pracuje na czarno, dlatego muszę zapytać listonosza, jak do niego trafić, bo jej ciężko będzie wytłumaczyć – nie zna nazw ulic, które do niego zaprowadzą. – Ciekawe – myślę sobie. – Zapytam listonosza. Ten narysował mi mapkę i wkrótce potem naciskałam na dzwonek, wiszący na płocie jednego z całkiem zamożnie wyglądających domków jednorodzinnych. Z okna wychyliła się mała dziewczynka. – Ja do szewca – melduję. – Proszę iść prosto, za domem jest szopa, tam go pani znajdzie – wyjaśnia panienka. Idę, stoi szopa, w oknie kwiaty doniczkowe. Pukam, drzwi z dykty otwiera starsza kobieta. – Ja do szewca – wyjaśniam lekko zdezorientowana. – Proszę wejść – mówi kobieta, cofa się do wnętrza i wpuszcza mnie, odsłaniając grubą kotarę oddzielającą mikrusi korytarzyk od pokoju...
– Nieźle się zaczaił ten twój szewc – przerwała mi Hanka. –  Ta opowieść brzmi jak film kryminalny. – Dokładnie – przyznałam jej rację. –  Ale słuchaj dalej. W życiu nie widziałam takiej ciasnoty i takiego porządku jednocześnie. Na oko pokoik miał wymiary dwa na trzy metry, ale czego tam nie było! Wpuszczony w ścianę chlebowy piec, wzdłuż okna meblościanka, w rogu stół, krzesła i wersalka, a za zasłonką z drewnianych koralików coś na kształt kuchennego aneksu o wymiarach jednego na jeden metra. Pod oknem stał roboczy blat z szerokiej deski, a na nim przedpotopowa maszyna do szycia na ręczną korbkę, przy której siedział stareńki, siwiuteńki człowieczek w staromodnych okularach i szył but. Wyglądał jak Dżepetto, ojciec Pinokia...
– Ty wariatko! – wybuchnęła serdecznym śmiechem Hanka. –  A nie mówiłam, że ze wszystkiego zrobisz komedię? Ojciec Pinokia... Dobre!
– Dobre, dobre. Słuchaj dalej. Pokoik był dla tej pary mieszkaniem i warsztatem. Czuć było zapach gotującej się grochówki i fetor znoszonych butów. Pełno ich leżało pod deską, przy której pracował dziadunio. Porozmawialiśmy krótką chwilę, zostawiłam but, w którym trzeba było wymienić suwak, dziadek kazał przyjść za tydzień. W uzgodnionym terminie przyszłam po odbiór. Kozak Zosi miał pięknie wszyty zamek. – Dałem tasiemkę. Potrzyma i trzy lata – pochwalił się dziadunio. – Nie wątpię – odpowiadam. – Zrobił pan to pięknie. W ogóle nie widać, że coś tu było wymienione – chwalę. – Widzi pani, ma się wprawę – mówi z zadowoleniem szewc. Pytam, ile jestem mu winna, a on na to: – To będzie dwa złote. Plus sześć trzydzieści za zamek.
Hanka zrobiła wielkie oczy. – Ile? – spytała z niedowierzaniem. – Dwa złote? To przecież... czekaj... – przeliczyła w myślach – ...to przecież trzydzieści penów! Robisz sobie jaja? 
– Nie. Żadne jaja. Tyle chciał. Pomyślałam sobie, że to jakiś skandal, że to niemoralne. Czy miałam prawo dać staruszkowi za dwie godziny pracy dwa złote? Dałam dwadzieścia myśląc, że to i tak niewiele. Dziadek nie chciał wziąć. Powtarzał: – Nie, pani. Powiedziałem: dwa złote. Nie mogę brać więcej. Robię bez szyldu, dlatego jest taniej. Po długich negocjacjach zostawiłam mu piętnaście...
Hanka wyjęła nogę spod siedzenia i podrapała się w kolano. Zakaszlała, odchrząknęła, pokręciła z niedowierzaniem głową. – Co za jaja... – wymamrotała. – Co za jaja...
– Kilka miesięcy później odpadł mi obcas w półbucie. Staję pod furtką sąsiadów szewca, naciskam na dzwonek, nikt nie wychyla się z okna. Popycham bramkę, dochodzą pod drzwi, pukam w dyktę, otwiera wystraszona kobiecina. – Ja do pani męża – mówię. – Buty przyniosłam do  naprawy. – Nie, proszę pani, mąż już butów nie robi. – Dlaczego? – pytam. – Pani lepiej nie pyta – mówi babina. – Mieliśmy kłopoty. Żegnam się i odchodzę. Przy pierwszej okazji pytam listonosza, co się stało. Listonosz – wiadomo – w małej miejscowości roznosi listy i plotki. – Urząd Skarbowy go nakrył – wyjaśnił. – Robił na boku, to go przyskrzynili. Wstydu się najadł, jakąś karę mu naliczyli. Porządek musi być! I co ty na to? Śmiać się czy płakać? – zakończyłam opowieść i popatrzyłam Hance w oczy, próbując odgadnąć wrażenie, jakie wywarła na niej ta tragikomiczna historyjka.
– Sama nie wiem... – zastanowiła się. –  Z jednej strony niby fakt, no bo skoro robił bez szyldu to powinien za to beknąć, ale z drugiej – z czego ma dziadek żyć?
– Widzisz sama, dlaczego Polska mi szkodzi. Nam się dobrze powodzi, nie mogę narzekać. Ale czy mogłabyś się dobrze czuć sama ze sobą, patrząc na panoszącą się dokoła nędzę i jawną niesprawiedliwość? Z jednej strony widzisz gamoni bogacących się na nieuczciwie zdobywanej forsie a z drugiej nie potrafisz przejść obojętnie obok nieszczęścia i biedy. Pamiętasz, jak mówiłam, co mnie wygnało z Polski po raz drugi? Ta krew na jasnym płaszczu młodego faceta, dźgniętego nożem za wpychanie się do kolejki przy kiosku, ta agresja, nienawiść, strach... Teraz razi mnie ludzka krzywda. A tyle można byłoby zmienić. Tylko kto tego chce? Kto potrafi? A ty? Chciałabyś wrócić, czy to raczej tylko marzenie? – tym pytaniem wróciłam do życia Hanki. Dość własnych opowieści! Byłam tutaj dla niej.
– Marzenie. Chciałabym mieć domek w Zakopanem: dwa bedroomy , duży pokój. Ale tak na stałe to nie. Co bym tam robiła? Ty masz swoje papiery, dyplomy. A ja co? Poszłabym do Reala czy Biedronki na kasę? Musiałabym coś robić. A poza tym – też chciałabym pomagać ludziom. Bardzo szybko nawiązuję kontakty. Z każdym porozmawiam: i z tym pijokiem, co łyka jabcoka pod sklepem, i z kimś bardziej inteligentnym. I zaczęłabym rozchrzaniać moje pieniądze. Bo mi by było ludzi żal, że nie mają na obiad czy na ubranie. A ja jestem ze skromnej dzielnicy. Tam, gdzie stoi dom dziadków, jest biednie.