Ciepłe ręce
Kevin jest spirytystą. I uzdrawiaczem. W Cambridge jest taki kościół i healing sanctuary . On tam chodzi uzdrawiać. On ludzi nie dotyka. Tylko takie ciepło idzie z jego rąk i tam je zbliża, gdzie myśli, że może być ognisko choroby. Trzy razy mnie leczył. Raz nie mogłam oddychać. Położył mnie na łóżku i przez czterdzieści pięć minut mnie grzał. Za dwie godziny byłam jak nowonarodzona. Jak Boga kocham. Do niego przyjeżdżają ludzie z innych miast. Sam się wyleczył z astmy. Nie używa już żadnych inhalatorów, wszystko poszło do kosza...
Twierdzi, że babcia się mną opiekuje. Nieraz mówi: – Ona za tobą stoi. – Kto? – pytam przestraszona. – Kto za mną stoi? Prawie mdleję, bo nie lubię takich rzeczy. – Ty zwariowałeś? – mówię do niego. – Nie, ona jest z tobą cały czas. A wiesz, że Kevin pisze pracę z uzdrawiania? Za dwa lata ma dostać dyplom. Patrz! – wyjmuje z szuflady stertę papierów. – Dałam mu na ten kurs dwieście sześćdziesiąt funtów. No, bo jak to go interesuje, to czemu nie? Ostatnio dostał jako ocenę za pracę siedemdziesiąt osiem procent na sto...
Z Polakami nie mam kontaktu. Mieszka tu pewnie ze stu ze starej gwardii. Kręci się pełno młodych. Ale nie szukam znajomości. Mam tylko jedną koleżankę, taką Aśkę. Ale mi jej strasznie żal. Ja bym jej tu dom wybudowała. Przyjechała do Anglii pół roku temu i pracuje w przytułku dla starców jako opiekunka. Zostawiła w Lublinie męża i dzieci. Dziewczyna zasługuje na coś lepszego niż ma. Brakuje im forsy w Polsce, żeby opłacić rachunki. I siedzi tutaj sama. A ja na rachunki mam...
Pewnie, że wolałabym być z Denisem. Chciałabym mieć nowy samochód. Forsę. Ale nie mogłabym zrobić krzywdy Kevinowi. Z niego nie jest taka glista, jakby się na pozór wydawało. Kiedy się czasem kłócimy, to potrafi krzyczeć. Tak jak przedwczoraj. Wziął swój plecak i poszedł. Mnie jest jego strasznie żal. Poszedł z tym plecakiem i z tym psem. Mamy jeszcze w ogrodzie dwie tchórzofretki. I ryby w akwarium – też jego. Gdzie on pójdzie? Ojciec jego mieszka we flacie : jeden pokój z kuchnią. No i co? Tam się uwali? Brata ma niedaleko, na Pine road. Brat ma dom, ale też dużo dzieci. Jak długo mógłby tam być? Miesiąc, dwa? Na wynajem nie ma pieniędzy, bo trzeba dać zadatek tysiąc pięćset funtów. A ja wiem, że on tyle nie ma. Ma osiemset. A gdzie reszta? Jedzenie, rachunki? Kanał! Gdzie pójdzie? Z tym psem w dodatku...
Ktoś mógłby powiedzieć: – „Po co ci to? Być z facetem z litości? Daj spokój!” Ale ja nie wiem, Kaśka, co robić. Ja z każdym byłam unhappy . Z Denisem, z Derkiem... Z tym ostatnim może nie do końca, ale też nie było tak, jak chciałam. Na przykład kiedy dostawałam rachunek telefoniczny, to wiesz co robił? Darł go i wyrzucał do kosza. – „Nie płać, – mówił – idziemy do pubu. Przecież to nie czerwony. Zapłacisz, jak przyjdzie reminder .” A ja tak nie umiem, Kaśka. On był postrzelony. Albo powiedziałam, że chciałabym Porsche. Poszedł i kupił na raty. Po dwóch miesiącach mu odebrali...
Ja wiem, czemu wróciłaś do Davida. Nie musisz kręcić, że dla religii albo dla dzieci. Ty po prostu wiedziałaś, po której stronie chleb jest posmarowany. Wiem, że taka jest prawda. Wiem swoje, Kaśka...
Ja z nikim nie będę happy . Ale Kevina nie wyrzucę. Chociaż jesteśmy inni. On często coś mi tam gada: o swoich przeżyciach, o dzieciach, o kościołach; ja słucham, przysypiam... Mnie nic nie interesuje...
Nienawidzę mojej pracy. Pracuję w sklepie, na kasie. Każą mi mieć respekt dla klientów. A ja co? Facet myśli, że jak kupi szampon za dziewięćdziesiąt dziewięć pensów to ja się mam do niego uśmiechać? Dlaczego? Co mnie to obchodzi! Ani nie dostaję od tego żadnej prowizji, ani premii. Nawet nie pozwalają nam nic przeterminowanego ani zepsutego kupić. I za to ja mam się uśmiechać? On do mnie: Don’t be so miserable. It may never happen …A ja: – It already did. I met you . I koniec. A to jest absolutnie niedozwolone. Za to się leci na pysk. Ponieważ mam tylko skończony ogólniak, na nic lepszego nie mogę liczyć. Nienawidzę tej pracy. Ja uważam, że w poprzednim życiu byłam milionerką. Mi w tym życiu nic nie pasuje. Jak Boga kocham. Każdy tutaj pyta: – How are you? Ale broń Boże zacznij opowiadać, że coś nie jest tak. Od razu się taki odwraca, pokazuje ci tyłek i mówi: – I have to go now. Bye! I z kim mam tu gadać?..
Denis był łatwy. Beans na toście się zrobiło i już się uśmiechał. Czemu od niego odeszłam? Oszalałam! Ale nienawidzę szczurów. Ani myszy, ani pająków... A jak on mnie dotykał, to tak, jakby szczury po mnie łaziły, Kaśka. Jak Boga kocham..
Gębę mam od ucha do ucha – z każdym się wykłócę. Na ogół ludzie są mili. Ale wiesz, ja mam nadal bardzo silny polski akcent. I kiedyś w sklepie podchodzi do kasy taka baba i pyta: – Where do you come from, love? Mówię, że z Polski. A ona do mnie: – Hmmm... Isn’t it time that you came back where you came from? It’s enough of you here. Big Brother is watching you. Go back where you came from! A ja jej na to: – Wiesz, gdzie mam Dużego Brata? I ciebie? Ale mi nie wolno tak powiedzieć. I była afera. Chcieli wyrzucić mnie z pracy. A co ty byś zrobiła?..
Kiedyś jedna miła klientka, która pracuje w biurze obok, zaproponowała, że poszuka mi czegoś u siebie. Ale co ja bym tam mogła robić? Ja nic nie umiem. Ja bym się bała, Kaśka. Ja się wszystkiego boję...
Ale widzisz – nie bałam się odszukać ojca. Pytałaś, czy bym mu kupiła te leki. Myślę, że jednak tak. Pod warunkiem, że nie byłyby zbyt drogie...
Ten puentujący niewesołe życie Hanki monolog, pełen dobrej energii, którą ożywił serdeczny esemes od brata i jego nieoczekiwane urodzinowe życzenia, niespodziewanie przerwał chrobot klucza w zamku. Pani domu poderwała się przestraszona. Do przedpokoju wpadł pies. Kevin z niepewnym uśmiechem postawił na dywanie plecak. – Are you all right, Kasza? – spytał i wyciągnął na powitanie rękę. Pocałowałam go w policzek. – I am fine. We have been talking about you. Hanka stała obok. – Wiesz, że dostałam esemesa od brata? – oznajmiła uradowana. Kevin patrzył na nią przez długą chwilę, a potem wziął ją za rękę i powiedział: – We have to talk. – Skoro oni muszą porozmawiać, to ja powinnam iść spać – pomyślałam rezolutnie.
Pożegnałam się i wdrapałam wąskimi schodami na piętro. Hanka rzuciła mi do góry papierosa. – Może się przydać – powiedziała miękko, promienna i ciepła. – I nie myśl już o tej swojej Polsce! Śpij dobrze. Pa!
Spędziłam kilka minut w łazience, po ciemku trafiłam do maleńkiej sypialni Kitty. Co robić? Ściany cienkie, z dołu dobiegało każde słowo. – Nie kłócą się, na szczęście – pomyślałam z ulgą. Słyszałam z góry, że Hanka trajkocze o bracie, a Kevin cieszy się razem z nią. – Dobry człowiek – pomyślałam. – Oby było im razem po drodze. Hanka go potrzebuje... Sięgnęłam po kosmetyczkę i wyjęłam kulkę waty do zmywania makijażu. Zrobiłam z niej zatyczki do uszu. Co jak co, ale podsłuchiwać ich rozmowy nie zamierzałam. A i później mogły się przydać. Tak kończyła się kolejna odsłona dramatu: wata w uszy, czas spać!
Wlazłam pod kołdrę, podkuliłam nogi, bo było mi zimno, i przez chwilę rozcierałam zziębnięte dłonie. Myślałam o Kevinie: o jego ciepłych rękach, które grzały Hankę, o jego plecaku i psie. – Potrzebują się wzajemnie – to oczywiste – przebiegło mi przez myśl. Hanka nie ukrywała motywów, dla których trwała w tym związku. A Kevin? Kto to może wiedzieć...
Nagle, nie wiadomo dlaczego, przypomniała mi się nasza rozmowa z poprzedniej nocy i to, co Hanka opowiadała o początkach romansu z Derkiem. Wtedy, kiedy wspomniała, że nie mogłaby z dwoma jednocześnie, bo była zbyt uczciwa... Prawie poczułam to samo skrępowanie, jakie często wywołuje wymiana spojrzeń, co w tamtej chwili, kiedy Hanka nie wytrzymała mojego wzroku i spuściła oczy. I znowu pomyślałam, że w tym jej chropawym, pokręconym świecie czuję się dziwnie bezpieczna.