Rozdział 2 - Wielka Brytania nie dla wariatów

Mandarynka

Po chwili milczenia Hanka podjęła swoją opowieść. –  Denis przyszedł do szpitala po tym, jak moi rodzice, trochę po polsku i trochę po angielsku, wytłumaczyli mu, że ma baby girl . I wiesz, jak tam jest w ich szpitalach: na sali kilka babek, nowonarodzone dziecko leży w plastikowym pudle. Podszedł, spojrzał i zapytał, czy to jest alive , niby to dziecko, czy jest żywe? –  Ja myślę – odpowiadam. A potem proszę go: –  Słuchaj, czy mógłbyś mi zrobić big favour ,  pójść do pubu i kupić cokolwiek do picia, byle nie wodę? A on na to: – Ja nie mogę. Dopiero co wróciłem z pracy i jeszcze tea  nie miałem. –  Boże mój – myślę sobie – co za cham! Ani żadnego bukietu, ani kartki z gratulacjami –  nic nie dostałam. Ponieważ wszystko było w porządku, następnego dnia mogłam wrócić do domu. I znowu, jak wrócił po pracy, natychmiast zapytał, co będzie na obiad. A ja ledwie nogę za nogą ciągnęłam, tak mnie tam w dole piekło. Rękami ruszać nie mogłam, bo zamiast biustu miałam dwa napompowane balony. –  Boże, ja oszaleję! – myślałam. –  Od dnia urodzin Elli wybuchała awantura po awanturze. Chodziłam po domu i płakałam. Moja matka w końcu mówi: – Pakuj walizkę i bierz dziecko! Wracamy do Katowic! To nie dla ciebie! Zostałam, ale od tego czasu wiedziałam, że między nami nigdy nie będzie dobrze. Wiesz co? Teraz myślę, że byłam głupia, że od niego w końcu odeszłam. Wtedy myślałam, że jestem ambitna. Gdybym z nim została, moje życie w Anglii byłoby lepsze... 
Hanka zawiesiła głos, próbując zebrać myśli. Przypaliła następnego papierosa, a ja spytałam, czy mogę otworzyć okno. Kiwnęła głową przyzwalająco. Przez długą chwilę milczała, widocznie ogarniając swoje przykre wspomnienia, które miały pomóc jej dotrzeć do przyczyny małżeńskiej porażki. –  Czy z Kitty było lepiej? No wiesz, poród, opieka na wami i tak dalej? – spytałam, żeby przerwać niewygodne milczenie. 
–  Z drugą się wystraszył, bo urodziła się przez cesarskie cięcie, tak jak twój Adam. Sprzedaliśmy akurat mieszkanie i na jakiś czas przenieśliśmy się ponownie do jego starych. Czekaliśmy na sfinalizowanie umowy, bo dom, ten w którym siedzimy, już sobie upatrzyliśmy. Zamiast szwendać się po obcych albo po hotelach, poszliśmy tam. Między mną a teściami trochę się poprawiło. Założę się, że na początku myśleli: –  Nie dość, że wariat, z obcego kraju, to jeszcze nie wiadomo, po co i na co tutaj przyjechał. Może dla pieniędzy? Ale chyba uznali, że skoro jedno dziecko już się urodziło, a drugie jest w drodze, to nie ma się czego obawiać. Ponieważ mieli biznesy daleko od domu, często nie było ich po kilka dni z rzędu. Byłam sama z Ellą. Pewnego przedpołudnia zadzwonił telefon. Właścicielka domu, który zamierzaliśmy kupić, oświadczyła, że zmienili mind  i go nie sprzedadzą. I mnie się wtedy coś stało, Kaśka. Poczułam okropny skurcz w brzuchu, nie mogłam wstać z krzesła. Denisa nie było, Ella bawiła się w salonie. Udało mi się wykręcić numer do ciotki. – Przyjedź – mówię – bo nie mogę się ruszyć. Nogi mi sparaliżowało. Wiem, że to daleko, ale ratuj! –  Za pół godziny będę –  mówi ciotka. –  A ty dzwoń po lekarza. Zadzwoniłam. Przyjechał, zbadał, akurat wtedy Denis wpadł na lunch. Lekarz kazał natychmiast do szpitala. Denis wiózł mnie z taką prędkością, że myślałam, że wytrzepie ze mnie to dziecko, mówię ci. W szpitalu leżałam dwa tygodnie na podtrzymaniu ciąży. Zrobili USG i powiedzieli, że dziecko jest underdeveloped  i muszą mnie przetrzymać do dziewiątego miesiąca. Ellą zajęła się mama, która przyleciała z Polski. W dniu, kiedy miałam cesarskie cięcie –  a byłam wtedy w szóstym miesiącu –  Denis przywiózł mi do szpitala piękne winogrona. Nażarłam się tych winogron, a potem pielęgniarka podłączyła mnie do jakiegoś monitora. Cztery razy dziennie mnie tak kontrolowano. Żrę te owoce, a ona do mnie: –  Don’t eat any more. Coś jest wrong.  Może maszyna? Zaczęła pukać w monitor, ale byłam spokojna. –  Po południu było dobrze, to wieczorem też będzie dobrze – myślę sobie. Siostra zawołała lekarza. Obsłuchał mnie i mówi: –  Natychmiast na salę operacyjną. Gdzie jest twój husband?  Złapali go już w domu. Odłączyło się łożysko, Kitty w środku pływała. Lekarz mówi: – Słuchaj, mam bad news for you.  Twoje dziecko umarło, ale musimy je jak najszybciej wyjąć, bo dostaniesz zakażenia. Tylko nie wiemy, kiedy to się stało. Natychmiast musimy zrobić cesarskie cięcie. Dziecko nie żyje. – Okey – ja na to. –  Tylko gdzie mnie będziesz ciął? Wzdłuż mnie przetniesz, czy jak? – Nie – mówi lekarz. –  Zrobię ci takie małe cut na bikini line.  Nic nie będzie widać i będziesz mogła chodzić na plażę w dwuczęściowym kostiumie kąpielowym. To mnie ucieszyło.
Tym razem, choć z zasady nie palę, to ja sięgnęłam po papierosa. Choć starałam się myśleć tylko o niej, natrętna pamięć przywołała wspomnienie dnia, kiedy dowiedziałam się o moim pierwszym dziecku, które urodziło się niedługo po Kitty. Przemiła angielska pielęgniarka weszła do gabinetu z wywołanym testem i oznajmiła: Jesteś w ciąży! Zaczęłam płakać. – Zmartwiło cię to? – ona na to. – Nie bój się, jak chcesz, to się tego dziecka zaraz pozbędziesz. Dam ci adres kliniki... Pokręciłam głową, że nie, bo nie mogłam wydusić z siebie słowa. – To dlaczego płaczesz? – spytała zdziwiona. – Bo jestem szczęśliwa – odpowiedziałam. Wtedy siostra też zaczęła płakać, na co weszła inna pielęgniarka. – Co się dzieje? – zadała oczywiste pytanie. – Ona jest w ciąży – oznajmiła Siostra Numer Jeden.  – I? – nie mogła zrozumieć Siostra Numer Dwa. – I płacze ze szczęścia, a ja razem z nią, bo to takie piękne. Do tej pory wszystkie girls , jeżeli w takiej chwili płakały, to ze strachu. A ona płacze, bo się cieszy... To proste wyjaśnienie widocznie wzruszyło Siostrę Numer Dwa, która podeszła, objęła mnie i też zaczęła płakać. Dołączyła do nas rozczulona siostra Numer Jeden. Tak będę pamiętać tę scenę: trzy obejmujące się obce kobiety, płaczące z radości z nowego życia. To jedno z ładniejszych wspomnień z lat przeżytych w Anglii.
Niezgrabnie strzepnęłam popiół do popielniczki i wróciłam myślami do spraw, o których opowiadała Hanka. O tym, jak rodziła się Kitty. –  Wzięli mnie na salę, uśpili. Obudziłam się w ciemnym pokoju, podłączona do kroplówek i drenów –  mówiła. –  Denis spał na stołku, a jakaś babka przecierała mi usta wilgotnym tamponem. Zapytałam go, co to za dzień. –  Spałaś przez dwa dni. Straciłaś dużo krwi –  mówi. O dziecko nie pytałam, bo wiedziałam, że nie żyje. Nikt mi nic nie mówił. Następnego dnia rano przyszła jakaś pani i mówi: –  Do you want to see your baby?  A ja na to: –  Co? Jakie baby? –  Twoją śliczną córeczkę, pani Cooper. – A co, Ella tu przyszła? – pytam. – Przecież dzieci nie wolno wpuszczać. – Nie –  mówi kobieta –   your new baby!  Tłumaczę jej jak jakiej głupiej: –  Moje baby umarło. Musiałam mieć operację, bo było nieżywe i mogło mnie zatruć. I ja bym też umarła. A moje drugie baby ma dwa lata i tu jej nie wpuszczają. A ona na to uradowana: – No!  Twoje baby jest żywe, leży w special care unit  i jest śliczne! Wykombinowałam sobie, że to taka terapia, żeby pacjentka nie zwariowała. Pewnie wiedzą, że każda babka przeżywa podobne sprawy inaczej, dlatego ta kobieta chrzani głupoty, bo myśli, że mi się w głowie pomiesza. – Nic się nie martw, – tłumaczę jej – ja nie zwariuję. Pogodziłam się ze śmiercią dziecka i może za kilka lat postaramy się z mężem o nowe. – Chodź! – ona na to. – Posadzimy cię na wózek inwalidzki i zawieziemy na tenth floor  do special care unit. –  Wariatka – myślę, ale mówię: –  Okey. Daj ten wózek, pojadę z tobą. I pojechałyśmy. A tam bardzo ładnie, kolorowo, na ścianach różne zwierzątka, dzieciaków zatrzęsienie. Podjechała tym wózkiem do jakiegoś inkubatora i mówi – Patrz! This is your baby! . Wyglądało okropnie. Głowę miało jak mandarynka, nogi jak zapałki, ubrane było w różowe fatałaszki robione na drutach dla jakiejś lalki, oczy zapuchnięte jak kijanka. – Co to jest?! – myślę przerażona. Bardzo nieładna była – rozumiesz, Kasiu? – Bar-dzo nie-ład-na! – To nie może być moje dziecko – mówię do babki. –  Mój mąż jest przystojny, ja do najgorszych się nie zaliczam, a ty mi coś takiego pokazujesz? Czy zdajesz sobie sprawę, że ja spałam po operacji przez dwa dni, że straciłam dużo krwi, że jestem wykończona? Jeżeli chcesz zrobić mnie happy , to się bardzo pomyliłaś. To jest jakieś nieszczęśliwe dziecko innej kobiety. A to, że na tym inkubatorze jest moje nazwisko, to jakaś pomyłka. Może inna pani Cooper w tym szpitalu leży? Weź mnie na dół, ja nie chcę z tym mieć nic wspólnego. – Ale teraz będzie feeding time  – ona na to, nie poddając się. – Ja na pewno nie będę karmić – ubiegam jej sugestię, że niby to do mnie należy. Uparłam się i musieli mnie zwieźć z powrotem na salę. A tam czekał już Denis. Ja do niego z pyskiem: –  Wiesz co? Wzięli mnie do jakiegoś dziecka z zapuchniętymi oczami i wmawiali, że to nasze! Ku mojemu zdumieniu on mówi: – To nasza córka. – A co? Ciebie też posiekało? Dajże spokój! – skrzyczałam go. W końcu uwierzyłam, że ją odratowali. Ale mówię ci, Kaśka, głowę miała jak dobra mandarynka. Bardzo długie stopy miała i taki beret w gwiazdy, pięć centymetrów na pięć, rozumiesz? Wyglądała zabójczo! Co godzinę była karmiona przez rurkę. Trwało to dwie sekundy, dawałam jej mleko przez strzykawkę. Na dłoni, tak do łokcia, mi leżała...